Zasłony
zasłaniał ją deszcz, zasłaniało słońce
zasłaniało ją życie, zasłaniał sen,
chciał rozgarnąć deszcz i wpłynąć
w ukryte morze, gdzie czas niewidzialnie
płynie i chcąc sam siebie zobaczyć
długimi chwilami deszczu wynurza się z siebie
w
głębinach czasu chciał ją napotkać,
chciał dotknąć jej włosów,
którymi sam czas chce płynąć
i miesza te włosy z deszczem
chciał odgarnąć słońce i spojrzeć
Boskim Okiem: zobaczyć jej postać,
i jej duszę, która przez postać prześwieca tak bardzo
że cała jej postać jest oczami,
chciał odgarnąć życie
i żyć w śmierci głęboko, razem z nią,
chciał odgarnąć sen, wtedy, kiedy ona mu się śni
dotknąć ją i w swoich ramionach zamknąć,
i nie puścić, by nie powróciła w śmierć,
skoro potrafiła po śmierci w jego sen wejść
Szalona narzeczona
dziewczyna błąka się po świecie swojego życia jak
oszalała,
odrywa korę z drzew w parku,
całuje drzewa w odłupane miejsca,
żeby razem z drzewem doznać rozkoszy i bólu
zrywa kwiaty, chodzi po ulicach
z kwiatem, by kwiat jej zaznał,
by kwiat zapachy jej ciała w siebie wchłonął
i ze sobą ją samą zjednoczył,
czesze swoje włosy w nieskończoność,
chce wyczesać z nich śpiącą namiętność,
śpiącego ukochanego, który się obudzi
i razem z nią uśnie
Dama i dziewczyna
dama zanurza ręce we włosy dziewczyny,
w tych włosach czas jest zawsze młody
i nie dzieje się, wystarczą mu marzenia,
dama kładzie włosy dziewczyny na swoje odkryte
piersi, by wreszcie zostały młode,
i by młode piersi jak zaklęte kule czasu
wynosiły jej ciało nad świat
dama nasłuchuje, jak z włosów dziewczyny,
tak jak z włosów czasu,
rozchodzą się sny i szeleszczą na ciele damy
rozkoszami dłuższymi niż sam czas,
i przedzierając się przez włosy czasu
dama rozbiera dziewczynę, patrzy na nią
jak na zaklęcie,
jak na piękno, jakie przybiera czas
w samym swoim źródle,
całuje ciało dziewczyny tak jakby całowała czas,
oczy dziewczyny ją pochłaniają,
niech ją na wieczność młody czas pochłonie
i niech między swoimi włosami ją marzy
dama mówi dziewczynie, że żaden mężczyzna
nie dotknie jej włosów, jej ciała,
mężczyzna to teraz, to co przemija,
to dziś, co staje się wczoraj,
to ruch, a ruch ma początek i koniec,
to działanie, które jest zmiennością
i przemijaniem
dama szepce dziewczynie, że może dzielić się nią
jedynie z Bogiem, gdy mężczyzna ma inną kobietę,
pożegnanie jest wielkim oceanem między
jawą a snem,
między starym światem miłości a nowym światem miłości,
pożegnanie obok czasu przepłynie,
wszystkie sny Czasu się obudzą,
pożegnanie wciąż będzie śniło
|
Wschód słońca
stali nad brzegiem morza i patrzyli na wschód słońca,
nie patrzyli na siebie, wiedzieli, że są sami
i że słońce wschodzi dla nich, właśnie dla nich,
słońce jest jak hostia, którą wspólnie spożyją,
by połączyć się na całe życie,
trzymają się za ręce, jest przyjemnie
być ukrytym w słonecznej hostii,
ogromna jest słoneczna hostia,
zawiera w sobie niebo i morze,
i oni teraz idą samym morzem,
dotykają głowami nieba
w
morzu widzą kształty swojego życia,
cienie, blaski, zdarzenia przepływające w inne
zdarzenia,
teraz oboje idą nad tymi zdarzeniami,
zanurzają w nich ręce, i płynne kształty zdarzeń
dzielą według nastroju chwili,
i wysoko nad płynącą przyszłością ich życia całują się
hostia słońca szczelnie ich w sobie zawiera
i wynosi ponad światem,
z tej wysokości widzę, że wszystko będzie dokładnie
tak, po kolei, już spożyli mistyczne ciało słońca,
przeniknęło całe ich przyszłe życie,
w morzu to najlepiej widać: stało się
Między zwierciadłem a
drzwiami
zobaczył w zwierciadle swoją przyszłość,
otworzyły się drzwi pokoju,
widział, jak otwierają się drzwi w zwierciadle,
ze zwierciadła wychodziła ku niemu kobieta,
szła cicho, uważając, by jej nie usłyszał,
wychodziła jakby z jego serca,
jego serce było wielkie jak zwierciadło,
patrzył w zwierciadlaną głębię swojego serca,
doznał zawrotu głowy,
musiał oczy zamknąć,
ale to kobieta położyła mu dłonie na oczach,
stała za nim z tyłu,
jak sama przyszłość,
jak sam czas,
zakrywała mu otwarte serce,
zasłaniała zwierciadło,
było już niepotrzebne, zdołała z niego
wynurzyć się
i cały świat wynurzała na nowo,
zdjęła mu dłonie z oczu,
zobaczył, że on sam już nie boi się swojego serca
kobieta stała przed nim całkowicie wynurzona
ze wszystkich głębi,
ze wszystkich tajemnic jego serca scalona,
patrzył na nią jak w zwierciadło,
jak w swoje serce,
teraz dopełnione wiecznością,
w uchylonych drzwiach pokoju stanęli domownicy
i
cicho odeszli jak aniołowie
Wiersze ukazały się
w Formacie Literackim nr 3/2018 |
to nie wieczór,
to skrzydlaty ciemny koń nadchodzi z daleka,
gdzieś z horyzontu,
jest to pegaz, i poeta także nadchodzi,
cała ziemia jest pod ich ciemną władzą,
obaj są zmęczeni
poeta zapomina swoje najlepsze wiersze,
jakby przykrywał nimi mrok,
pegaz rozpościera skrzydła i pod tymi skrzydłami
mrok kładzie się na ziemi i śpi,
milczą gwiazdy
poeta nie oczekuje ich szeptu,
niebo powinno milczeć, bo milczy poeta
i milczy jego pegaz
milczący księżyc jest jesiennym liściem,
który uniósł się ku niebu i nie mogąc
wyżej dojść, zrezygnowany znieruchomiał,
jego tęsknota jest za wielka,
by szumiał lub szeptał,
lub z innymi liśćmi z drzewa ziemi się kłaniał
poeta patrzy na księżyc i dziwi się,
że tak zmęczony i milczący nadal mówi wiersze,
nigdy nie może przestać,
|
ciało wiersza wysoko na niebie świeci
jedną widzialną stroną,
czyniąc wiersz jawny dla świata i tajemniczy
poeta sam się przechadza po niebie
swojego wiersza,
sprawdza, czy wiersz nie za wysoko uniesiony,
czy jego księżycowe ciało dobrze przewodzi
światło tajemnicy na ziemię
poecie jest dobrze w wierszu,
najlepiej milczy się wierszem,
pegaz spogląda na noc pod swoimi skrzydłami,
upewnia się, że ona śpi i nie przeszkadza
to nie dzień,
to pegaz wraz z całą nocą unosi się w niebo
i pomaga poecie pointą – mgłą dnia
wiersz zasnuć i tym dystansem
na wieczność wiersz zamilczeć,
to, co przemilczane, wieczności nie jest narzucone,
więc wieczność pamięta to najpewniej,
bez wysiłku i bez przymusu
pegaz ściąga poetę z nieba na ziemię,
sam zamienia się znów w codziennego ziemskiego konia,
by w dalszej wędrówce poecie służyć |