II. Magdalena
Cud zdarza się tylko raz
Magdalena: to właśnie ja jestem
poezją,
wszystkie rekwizyty śpią we mnie,
a surrealizmu nie zobaczysz nawet między moimi włosami
ja: oczywiście, masz rację
oboje: siedzimy na naszej ławce w
niebieskim Hyde Parku
i słuchamy muzyki, a tymczasem
nasze sny z najniższych gałęzi lip niebieskiego Hyde Parku
wygłaszają przemówienia
co nas łączy?
muzyka głoszona przez niebieskiego jeźdźca
strzelającego z łuku do gwiazdy Wielkiej Histerii
owa gwiazda zsyła swój miecz między
nas
przykrytych pokrowcem naszej ławki w niebieskim Hyde Parku,
długo szukaliśmy sposobu, by ten miecz wyprowadzić w pole,
ale ostatecznie uwierzyliśmy w Cud
ja: nietoperz mieszka w moich ustach
(jeden ze snów na najniższej gałęzi lipy w niebieskim Hyde Parku
uporczywie się temu sprzeciwia)
alfabet Magdaleny: on jest z nami,
jest nas troje, uważaj na niego, bo on coś chce,
ale czy fluid właśnie tak wygląda?
ja: chciałbym ugryźć głos Magdaleny,
głos, który podróżuje dookoła całego niebieskiego Hyde Parku
– ja jestem tam – wraca głos
Magdaleny,
ale tam właśnie mnie nie ma, bo nawet tam jest moja matka
Magdalena: on jest z nami, ja się go
boję,
ale czy to jest naprawdę fluid?
i wtedy przyszła moja matka
Magdalena biegała po całym Hyde
Parku,
płacz mieszkał w jej ustach, jej płacz płakał nawet poza jej ustami
– moja matka jest właśnie tam
– Magdalena jadła pospiesznie biały welon
– muszę go zjeść, będzie przeświecał mi przez skórę i obroni mnie
nad ranem przystanęliśmy koło
bezwstydnej rzeźby
– na pewno im jest przykro – mówi Magdalena
– wszyscy ich oglądają, patrzą, uśmiechają się żartują
i tu chyba przemówiła czysta poezja
(chciałbym wyjąć swój surrealizm z głowy i przydeptać go butem)
dwie godziny potem chciałem podpalić
lustro w pokoju,
wreszcie przybliżywszy usta do ust Magdaleny krzyknąłem
– księżyc u wodopoju! księżyc u wodopoju!
Magdaleno, ty wiesz
Magdaleno jesteś integracją
która wybucha mi między
palcem dużym i małym
i jesteś także moją biografią
która – jak wiadomo – równa się
trygonometrii krawata
wiązanego zawsze w ten sam sposób
i jesteś jeszcze kawiarnią pod
znakiem słońca
przystanią gdzie mogę przeżyć
proces linienia
i zyskać dopiero właściwą skórę
okularnika to znaczy
– jak to widać choćby na fotografii – samego siebie
i jesteś kabaretem Guardia Civil
którego muzyka polega na tym
że nuty podają sobie konia
z jeźdźcem wykarczowanym z pola filozofii egzystencjalnej
a kiedy mówisz do mnie: „ja się
ciebie uczę”
i dodajesz szeptem: poczekaj na mnie jeszcze trochę”
odpowiadam: „przecież jestem dżentelmenem”
i uświadamiam sobie z trudnością
że poza tym wszystkim jesteś także Magdaleną
Życie na dwa serca
piję z włosów Magdaleny
– czemu wolisz moje włosy niż usta – pyta Magdalena
– bo mnie nawiedza kaktus
(ten mój wewnętrzny) – odpowiadam
po napiciu się z włosów Magdaleny
wyjeżdżam najbliższym autobusem
w inny mieście na rynku (między
czerwonym autobusem
a niebieskim) podpływa do mnie obłok tego smaku,
dwa włosy Magdaleny powożą: widzę to tak wyraźnie
jak widzi każda tzw. świadomość przedintelektualna
otwieram usta – tak powinno być –
mówię – kobieta,
która przechodzi między czerwonym a niebieskim autobusem,
odpowiada: – większych morderców od mężczyzn nie ma
przesuwam palcami po swoich wargach:
niestety nie ma ani jednego ani drugiego włosa
– melancholia jest matematyką!
– krzyczę z tego miasta do Magdaleny
(a mój długopis jest przechowawcą
biletów
i już wyraźnie zwalnia)
w jednej kawiarni w tym innym mieście
poprzez szybę
zobaczyłem swoje usta, a gdy podeszła kelnerka,
powiedziałem do niej cicho: – potrzebne mi giętkie narzędzie
ale to wszystko jest zbyt prawdziwe
Magdaleno
a ja jestem po prostu senny
i nie panuję nawet nad swoimi okularami
Telewizja wewnętrzna
ciebie nie ma Magdaleno
bo ty jesteś paprocią powietrzną
która zaszeleściła mi onegdaj we włosach
a echo tego szelestu odezwało się
aż w paznokciach
i zadałem sobie wtedy pytanie:
– czyż jestem tak długą przerwą?
ciebie nie ma Magdaleno
bo ty jesteś herbatą
o dziwnym niespotykanym kolorze
którą piłem wczoraj
i natychmiast przez moje żyły przepłynęła jesień
(całkiem znienacka)
co spowodowało że mój krawat
wypadł z orbity
i przez to nie mógł utrzymać mnie w równowadze
ciebie nie ma Magdaleno
bo ty jesteś garniturem
który ubrałem jak co dnia tak też dzisiaj
aby mieć wrażenie
że jestem porządnym mieszkańcem
swojego garnituru przynajmniej
ciebie nie ma Magdaleno
i trzeba mi jutro wsiąść do pociągu
aby zobaczyć
jak właściwie wygląda z zewnątrz
ta przerwa którą ja cały jestem
Magdalena
ciągle czuwam
a on we wszystkich hotelach
w pokojach i na wszystkich korytarzach
gdzie tylko znajdzie lustro
zawsze najpierw nim wyciągnie piżamę
i przybory toaletowe
wyjmuje z walizki
swoje pióro z mewy
(ciągle świeże)
która kiedyś usiadła
na dachu pierwszego hotelu
i nie zdjąwszy krawata
tak niezwłocznie że nie spogląda nawet na zegarek
tym piórem rzeźbi w owym lustrze
mój portret
i naprawdę chyba zdąży
objechać wszystkie hotele
i już teraz każdy podróżny mówi:
– ach tak wygląda twarz Czasu
a ja myślałem że jestem jak Czas narcyzem –
a gdy całkiem sobie zakrwawi
odłamkami luster ręce
wyjdę z tego ostatniego już lustra
ja sama
i z jego twarzą na ustach
wyszeptałam mu
śpij mój najwspanialszy koniu
Wrocław, Ossolineum 1975 |